Raz do roku obejmuję drzewo
W miejscu
Gdzie śnieg bywa tak wcześnie
Jak tam wrócić znów myślę
Zliczając kolejne linie na dłoniach
Odnajduję napowietrzne połączenie
Zostawiam książki lunetę i scyzoryk
Nim wyruszę zapominam
Całego bagażu przytroczyć do wózka
Sam w nim zasiadam
Oczekując magicznej wędrówki
Ot tak bez zaklęcia