Choć dawno już zamknięto okna
Zakryte grubymi zielonymi zasłonami
W zawieszeniu broni
Między dniem i nocą
Po tej stronie
W umownej przytomności
Pamiętam jak wracały przemiany
Oszołomione musującym winem
A ich wyostrzony dowcip
Dawał odczuć to czego dotąd brakowało
W tym chaosie
Rozpoznaję własny głos
Jak na mój gust stanowczo za wysoki
Odpędzający jednak cienie
I zbędne numery telefonów
Wszystko się redukuje
Do starej tapety ze śladami kredek
I skrzypiących desek podłogi
Potem wykluwam się